Tą niedzielę zaplanowaliśmy w trasie.
…przez Guantanamo; spróbować podjechać możliwie blisko amerykańskiej bazy wojskowej, a dalej trasą wzdłuż wybrzeża morza karaibskiego do Cayo Babo i górskim odcinkiem do Baracoa.
Tam mieliśmy podjąć decyzję co dalej, gdyż ostatni odcinek trasy Baracoa-Moa odradzano nam z uwagi na jakość drogi… ale po kolei…
O poranku odebraliśmy motocykl z parkingu strzeżonego i czym prędzej wyruszyliśmy w trasę.
Po opuszczeniu Santiago ruszyliśmy na zachód w kierunku Guantanamo. Droga była zaskakująco dobrej jakości i co akurat nie było zaskoczeniem: pusta
Jechało się całkiem przyjemnie, po drodze zatrzymując się na granicy prowincji na zdjęcie byliśmy świadkami przydrożnego rodeo:Miasto Guantanamo jest kolejnym kubańskim miasteczkiem, z niestety zaniedbaną, ale piękną zabudową kolonialną, odnawianą jedynie możliwie dostępnymi środkami:
Zdarzają się na ulicach i takie perełki:
Udało się nam tutaj porozmawiać tutaj w języku naszych sąsiadów. Facet w niebieskiej koszulce pracował w latach osiemdziesiątych na kontrakcie w Czechosłowacji, nadal pamiętał język czeski 🙂
Kubańską miejscowością znajdującą się najbliżej bazy wojskowej jest miasteczko Ciamanera do której, aby się dostać, trzeba uzyskać specjalne pozwolenie (teren wojskowy), na które czas oczekiwania wynosi 1 dzień: trzeba przespać noc w Guantanamo (taki rodzaj ściągania opłaty klimatycznej).
My niestety nie mamy tyle czasu, wiec zawracamy z posterunku kontrolnego na Carrera Central de Cuba i we wiosce Glorieta zatrzymujemy się rzucić okiem na bazę.
Po chwili zjawia się żołnierz z informacją że to nadal teren wojskowy i nie wolno nam fotografować.
Coś jednak udało się cyknąć: (w oddali teren bazy wojskowej)Trasa wzdłuż wybrzeża – Morze Karaibskie po prawej:
Cajo Babo jest ostatnią miejscowością na wybrzeżu, dalej zaczyna się przepiękny górski odcinek trasy do leżącego nad Atlantykiem miasteczka Baracoa.Baracoa – Tu mieliśmy podjąć decyzję w sprawie kolejnego punktu podróży: albo jechać dalej odradzaną nam trasą przez Park Narodowy Alejandro de Humboldt do miasta Moa, albo wracać tą samą widokową drogą przez góry.
Pytaliśmy wśród lokalnych mieszkańców o możliwość przejazdu do Moa – potwierdzali że jest to możliwe i że zajmie 2 godziny (80 km) – zatem decyzja: jedziemy!
Wyruszyliśmy. Tuż za Baracoa okazało się że lekko nie będzie: po huraganie zaczęto odbudowę zniszczonego mostu, tymczasowo usypano groblę przez rzekę aby umożliwić przeprawę. Kilka betonowych kręgów w miejscu największego prądu rzeki załatwiało sprawę przepływu wody…Tuż po kilkudziesięciu metrach za tymczasową przeprawą okazało się że na nawierzchnią asfaltową to raczej nie mamy co liczyć.
Szybka decyzja o zmniejszeniu ciśnienia w oponach i przestawienie się na tryb jazdy off-road (jak na Harleya). Postój trwał może 10 min.
W tym czasie obok nas zatrzymało się Mitsubishi L200 z którego wyskoczył szczupły chłopak, pytając po angielsku (z francuskim akcentem) czy aby nie potrzebujemy pomocy.
Jak się później okazało: Pierre – Kanadyjczyk z Montrealu jest również motocyklistą i pracuje w Moa na kontrakcie w kopalni niklu, …ale po kolei:
Ruszyliśmy. Pierre pojechał przodem i po chwili zniknął nam z pola widzenia, my ruszyliśmy osiągając max. prędkość do 50 km/h; droga rzeczywiście nie była łatwa, natomiast krajobraz, który nas otaczał wart był tego wysiłku.
Wjechaliśmy w chyba najpiękniejszy, jak dotąd, widokowo rejon karaibskiej dżungli…
Toczyliśmy się powoli, podziwiając piękno otaczającej nas przyrody…
…jednocześnie starając się omijać dziury w drodze do których niejednokrotnie można było wpaść w całości…
Mniej więcej w połowie trasy stał zaparkowany przy drodze znajomy pick-up. Pierre ze swoimi pasażerami czekał na nas chcąc się upewnić czy aby na pewno jedziemy…
Zatrzymaliśmy się na chwile porozmawiać.
Z relacji Pierre’a wynikało że w Moa nie jest wcale tak łatwo jeśli chodzi o kwestie znalezienia noclegu w kwaterach prywatnych. Zasugerował nam hotel, który znajduje się tuż za wjazdem do miasta.
Ruszyliśmy dalej z asystą terenówki za plecami..
Moa na horyzoncie:
Do hotelu dojechaliśmy tuż po zmroku. Pierre pomógł nam załatwić formalności i już po chwili mogliśmy zrzucić nasze bagaże w apartamencie hotelowym:
Po szybkim odświeżeniu się, po niewątpliwie pełnym wrażeń dniu w trasie, poszliśmy na kolację i wieczorne pogaduchy z naszym gospodarzem.
Trzymam kciuki i uściski 😀😀😀
PolubieniePolubienie
Ja też i pozdrawiam
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Trzymam, trzymam!!! 🙂
PolubieniePolubienie