Poranna rozpiska dnia – jak zwykle: śniadanie, na miasto sprawdzić w necie info od Kapitana (kiedy mamy być w marinie), tankowanie i w drogę.
Dziś jedziemy do Santa Clara, ale przez Cayo Coko.
Branżowo – roboty utrzymaniowe: „łatanie dziur”:
Cayo Coko to wysepka (kurort), którą El Comendante postanowił połączyć z główną wyspą poprzez usypaną groblę o długości 27 km. Poza częścią hotelową większość terenu zajmuje nietknięta ludzką ręką przyroda – bagna i scrub. Atrakcją wyspy są plaże z drobnym, białym piaskiem oraz otaczające ją rafy koralowe, przyciągające amatorów nurkowania. (Wjazd jest płatny)
Tu docieramy na publiczną plaże – no dobra to mamy 1,5 godz. plażowania
Po dosłownie chwili relaksu wracamy z powrotem na trasę.
Wkrótce okazuje się że „znikające śruby” dają o sobie znać – żelazny zapas kurczy się. Serwis mimo, że w pełnym słońcu był błyskawiczny – miałem „pomocnika” który na koniec zrobił nam odpytkę ze znajomości polskiej kadry piłkarskiej – nooooo trzeba przyznać – chłopak był zorientowany!
Zrobiło się popołudnie, a żołądki zaczęły nam przywierać do podniebienia… w miasteczku zrobiliśmy postój na przekąskę – kanapki i sok owocowy podratowały nasz nadszarpnięty budżet kaloryczny…
Jeszcze kilkanaście kilometrów i późnym popołudniem docieramy do Santa Clara pod adres który wskazał nam Pierre.
Jesus Bello Diaz (czyt. Hesus) to przyjaciel Pierra z którym poznali się w Kanadzie w trasie koncertowej. Jesus jest muzykiem, multiinstrumentalistą, nauczycielem muzyki, człowiekiem wielu talentów (sam buduje instrumenty i swój motocykl) jest niesamowitym człowiekiem, który całym sercem i duchem jest Kubańczykiem zakochanym w swoim kraju.
Mimo bariery językowej (On nie mówił po angielsku, my po hiszpańsku) nie mieliśmy problemu z komunikacją. Ekspresja i swoboda przekazu Jesus’a załatwiała braki językowe.
Wieczorem Maestro zabrał nas do swojego znajomego który jest właścicielem oryginalnego Harleya ServiCar’a z 1948 roku! Motocykl od samego początku jest własnością rodziny i niemalże w 100% jest oryginałem na chodzie!
Na koniec zajeżdżamy do Carlos’a – właściciela Casa Particulares, w której zostajemy na noc. Carlos mówi po angielsku co trochę ułatwia komunikację – motocykl parkujemy w holu.
Nasz apartament znajduje się na piętrze – jesteśmy zachwyceni! Dostaliśmy nawet propozycję zamiany za motocykl na którą pewnie bez wahania przystalibyśmy gdyby nie formalności…
Przed wyjściem do domu Maestro zgodził się zagrać i zaśpiewać kilka utworów – ależ był niesamowity klimat tego koncertu!W zasadzie już nocą postanowiliśmy jeszcze zrobić sobie spacer po mieście, Santa Clara ma niesamowity klimat. Centrum miasta jest zaskakująco dobrze utrzymane, budynki bywają odrestaurowane, wszędzie słyszy się muzykę, nie tylko kubańską, byliśmy nawet na krótkim koncercie młodej kapelki grające rockowe standardy, kunszt muzyków – naprawdę czapki z głów…