W sobotę pobudka skoro świt.
Mycie motocykla i o 7:30 wyjeżdżamy na policję zwrócić tablicę rejestracyjną. Scenariusz mamy podobny: karteczka z informacją zapisaną po hiszpańsku co chcę załatwić.
Tym razem mamy odczucie ze jest spokojniej niż miało to miejsce przy rejestracji – w końcu mamy sobotę ..i chyba jesteśmy rozpoznawani – urzędnicy jakby wiedzą kim i po co tu jesteśmy… Poszło gładko: 1,5 h i zaświadczenia dla celników o zdaniu tablicy rejestracyjnej mamy w ręku.
Wracamy do mariny.
Od razu dostarczmy celnikom zaświadczenie aby nie tracić dodatkowego czasu przy odprawie.
Pozostaje załadunek Harleya na łódź
Jak mówi przysłowie – potrzeba matką wynalazku: kilka palet euro załatwia sprawę podjazdu. Przy asekuracji kilku osób wjeżdżam na pokład – poszło łatwiej niż można było się spodziewać.
Pozostało spiąć motocykl pasami i zwrócić podjazd 😉
Czas na ostatnie mohito!
W zasadzie byliśmy w sobotnie popołudnie gotowi do wypłynięcia, ale okazało się że rozrusznik silnika łodzi odmówił współpracy…
Przed zmrokiem udało się wykręcić starter, który po serwisie wrócił z powrotem na swoje miejsce w niedzielne przedpołudnie.
Tego wieczora mieliśmy imprezę pożegnalną na pokładzie z ekipą z mariny:
Świetny prom. Widać słuszny podział obowiązków. Mojito samo się nie wypije
PolubieniePolubienie